PŻM w naszych rękach - innych punkt widzenia

Drukuj
Henryk Piątkowski

 

Szanowni Państwo,

W serwisie informacyjnym na portalu internetowym gospodarkamorska.pl w dniu 30 marca 2017 pojawił się artykuł autorstwa Marka Błusia na temat kłopotów PŻM. Autor przyrównując naszego (chyba tylko z siedziby zarządu firmy) polskiego armatora do jego duńskich konkurentów jednoznacznie wskazuje, że rzeczywiste źródła kłopotów finansowych PŻM są dwa: pierwsze – przymuszenie (nie do końca autor wskazuje przez kogo dokonane) do zatrudniania polskich marynarzy, a drugie – brak sieci oddziałów i spółek zagranicznych do zarządzania flotą.

                Zacznijmy od tego ostatniego. Rzeczywiście, PŻM ma 4 spółki zagraniczne i jedno przedstawicielstwo, tak przynajmniej wynika z zapisów na stronie internetowej armatora. Niezależnie od tego współpracuje z siecią agentów we wszystkich rejonach gdzie zawijają jej statki. Akwizycja ładunku to przecież w tej działalności sprawa najważniejsza. Czy to wystarcza dla sprawnego i dochodowego funkcjonowania? Na pewno nie! Czy byłoby lepiej, gdyby tych własnych firm było więcej? Nie wiadomo! Wiadomo, że wzrosłyby koszty, ale czy teoretyczne przychody z działalności tych spółek dałyby przychód pozwalający na osiągnięcie zysku? Odpowiedź na to pytanie to wyłącznie wróżenie z fusów. Nie będę w tej kwestii polemizował z Markiem Błusiem. Nie mam żadnych danych. Być może Marek Błuś ma.

                Teraz sprawa załogi, a raczej kosztów z nią związanych. Marek Błuś pisze: „Od szefów takich spółek jak Norden i Lauritzen Bulkers ... nikt nie wymaga, żeby na statkach zatrudniali Duńczyków.” Rozumiem, że czytając wprost Marek Błuś wskazuje, że problemy finansowe PŻM zostały spowodowane przez zatrudnianie polskich marynarzy. Interesujące byłoby poznać na podstawie jakich danych Marek Błuś stawia taki wniosek. Bo moja wiedza, jest w tej kwestii taka.

                Członkowie załóg statków PŻM otrzymują wynagrodzenie przyzwoite, ale mieszczące się w okolicach poniżej (nie powiem, że znacząco) średniego wynagrodzenia wypłacanego np. Duńczykom, że zostanę przy tym samym przykładzie. To znaczy, że tych 500 duńskich marynarzy kosztuje duńskich armatorów znacznie więcej (nawet kilkukrotnie) niż 500 polskich marynarzy PŻM, to po pierwsze. Pozostali członkowie załóg, zarówno w przypadku PŻM i owych duńskich kompanii zatrudniani są na mniej więcej podobnych warunkach, ze wskazaniem na wyższe u Duńczyków, czyli kosztują tyle samo.

                Liczbowo i stanowiskowo składy załóg na podobnych statkach PŻM i Duńczyków są podobne. I tu i tu załogi są żywione na koszt armatora. I tu i tu otrzymują ubrania robocze. Koszty zakupu żywności i ubrań roboczych nie zależą od załogi, to wyłącznie decyzja armatora, co, gdzie i za ile kupuje.

                Koszty ubezpieczenia załogi są także podobne, chociaż w tym przypadku znowu wydają się być wyższe raczej po stronie duńskiej (z uwagi na zatrudnianie Duńczyków).

                Może w kosztach repatriacji znaleźć można byłoby coś na podtrzymanie tezy Marka Błusia? Niewątpliwie, przy założeniu, że długość kontraktu polskiego marynarza w PŻM to około 4 – 5 miesięcy, przyjmijmy 4, a filipińskiego 9 ze wskazaniem na 12, otrzymamy 3 razy większą częstotliwość wymiany załogi. To rzeczywiście generuje koszty. Ale PŻM ma większe szanse dokonywania podmian załogi w Europie, niż duńskie kompanie w okolicach Filipin.

Gdzież tu zatem tkwi problem większych kosztów, a i źródła problemu finansowego PŻM? Proszę nie szukać tego w kosztach załogowych.   Rzeczywiste źródło tkwi w czymś zupełnie innym.

Co do jednego w pełni zgadzam się z Markiem Błusiem. Dobrze byłoby, aby doszło do powszechnego wytłumaczenia wszystkim zainteresowanym na czym polega uprawianie żeglugi w XXI wieku. Wprawdzie zasady ekonomii nie zmieniły się w stosunku do poprzednich wieków, ale nieco zmieniło się otoczenie, w tym także prawne. Mam tylko jedną prośbę – bez ideologii i politycznej agitacji.

Z poważaniem,

Henryk Piątkowski

Designed by Free Joomla Templates