Krótka historia pewnego roszczenia ...

Print
Written by Redakcja

 

Szanowne Koleżanki,

Szanowni Koledzy,

Szanowni Państwo,

 

          Po raz pierwszy, i mam nadzieję po raz ostatni, zwracam się do Państwa tą droga dla opisania sprawy pewnego roszczenia. W czasie, kiedy Związek się nią zajmuje obrosła tak wieloma wątkami i tak brzemiennymi w skutki wydarzeniami, że nie można przemilczeć jej finału.

         Wszystko zaczęło się na początku 2013 roku, kiedy trafił do mnie członek załogi pewnego statku z kłopotem w postaci utraty zdrowia na skutek zdarzenia, jakie miało miejsce w czasie zatrudnienia. Po zapoznaniu się z dokumentami sprawy stwierdziłem, że rzeczywiście mamy tu do czynienia zarówno ze słusznym roszczeniem odnośnie zasiłku chorobowego, jak i z potrzebą dokonania oceny stanu zdrowia i określenia stopnia inwalidztwa, czyli w efekcie wypłacenia pełnego odszkodowania, z uwagi na całkowita niezdolność do pracy. Pracodawca uchylał się i od jednego i od drugiego. Na propozycję ze strony marynarza polubownego załatwienia sprawy pracodawca odrzucił wszelkie jego roszczenia, co najwyżej, jak to napisał jego pełnomocnik: „Możemy rozważyć płatność ‘’ex gratia’’, bez jakiegokolwiek uznania odpowiedzialności, w celu uniknięcia sporów sądowych...”. Kwota wspomniana przez pełnomocnika była około 16 krotnie niższa niż należność marynarza.

         Taka pozycja pracodawcy nie była dziwna. Za to, bardzo dziwny był stosunek do tego roszczenia, jaki prezentował ówczesny radca prawny i jednocześnie pracownik związku. Był on zdania, że roszczenie jest bezzasadne, a marynarz przy udziale zajmującego się roszczeniami mandatariusza, czyli moim, chcą wykorzystać związek i pracodawcę i wyłudzić od tego ostatniego pieniądze. Radca prawny czynił wszelkie możliwe, a czasem i niemożliwe do zaakceptowania, podchody, aby roszczenie nie znalazło finału w sądzie. Utrudniał, a nawet odmawiał, sporządzenie pozwu, przeciągał jak mógł co tylko się dało. Próbował, w jednym przypadku nawet skutecznie, przeciągać na swoją stronę niektóre, znaczące w związku osoby. Skończyło się tym, że związek rozstał się z radcą prawnym, z tym mandatariuszem zresztą także, chociaż w przypadku mandatariusza były jeszcze inne poważne powody. Trudno zresztą się dziwić związkowi zawodowemu. Związkowy prawnik i związkowiec, którzy utrudniają związkowi wykonywanie jego statutowych zadań i obowiązków nie mają czego w związku szukać. Radca prawny, moim zdaniem, i tak miał szczęście, że trafił na „ludzkiego” kierownika zakładu pracy i rozwiązano z nim umowę na zasadzie porozumienia stron. Znam takich, którzy w tej konkretnej sytuacji wyrzuciliby go dyscyplinarnie i to z hukiem. Dość, że sprawę dalej poprowadził ktoś inny. 

        Ostatecznie znalazła ona swój finał i prawomocne orzeczenia dopiero niedawno. Sąd, a w zasadzie dwa sądy: okręgowy i rejonowy, nie miały wątpliwości co do słuszności roszczenia marynarza i nakazały wypłacenie i zasiłku chorobowego i odszkodowania w pełnej wysokości łącznie z odsetkami.

Aktualnie następuje rozliczenie przyznanych przez sądy sum i sum wypłaconych przez pracodawcę.

Ktoś może zapytać, w jakim celu cała ta powyższa historia i dlaczego na facebooku? Jest kilka powodów.

1. Jeden jest taki, że wspomniany zwolniony radca prawny właśnie na facebooku żalił się, jak to źle obszedł się z nim jego pracodawca związek zawodowy. Teraz zatem można stwierdzić, kto z kim źle się obchodził.

2. Tenże radca prawny, również na facebooku, pozwalał sobie na niewybredne wypowiedzi pod adresem ówczesnego Przewodniczącego i innych członków władz związku. Teraz można sprawdzić, czy miał rację.

3. Niektóre osoby, także związane z związkiem w przeszłości, albo przez niedoinformowanie, albo wprowadzone celowo w błąd, współczując złej doli radcy prawnego mogły sobie o niektórych członkach kierownictwa związku wyrobić złą opinię. Teraz można sprawdzić, czy słusznie.

4. Najważniejsze jest jednak to, że z powodu niczym nie uzasadnionego zachowania tegoż radcy prawnego, pokrzywdzony marynarz około rok dłużej, niż trwa to zazwyczaj, oczekiwał na zakończenie swego roszczenia, Rok dłużej on i jego bliscy pozostawali praktycznie bez środków do życia.

          Jest jeszcze jedno pytanie, dlaczego piszemy o tym właśnie teraz, a nie od razu, kiedy rzecz miała miejsce? Odpowiedź jest prosta – wówczas byłyby to tylko słowa związkowca przeciwko słowom szanowanego prawnika. Słowa zwykłego stewarda okrętowego, wprawdzie po gdyńskiej WSM (dzisiaj Akademia Morska), przeciwko słowom magistra wydziału prawa na uniwersytecie, do tego z wieloletnią praktyką radcy prawnego w zakresie polskiego i międzynarodowego prawa pracy. Dzisiaj słowa stewarda potwierdziły dwa niezależne od siebie wyroki niezawisłych sądów. Oto dlaczego piszemy o tym dopiero teraz.

                                                                                 

                                                                                 Henryk Piątkowski

                                                                                 Przewodniczący OZZOiM

 

 

Designed by Free Joomla Templates